Brune – recenzja
Jakie atrybuty kojarzą się Wam z superbohaterami? Bez wątpienia jest to peleryna! Najlepiej czerwona i łopocząca na wietrze. A gdybyście tak spróbowali sobie wyobrazić superbohatera z brązową peleryną. W dodatku dumnie dzierżącego w dłoni… pędzel ociekający farbą! Brzmi dość intrygująco, prawda? Zajrzyjcie razem z nami do norweskiej powieści „Brune”, dzięki której poznacie pewnego chłopca, łamiącego wiele stereotypów, związanych z superbohaterami. Zapraszamy do naszej najnowszej recenzji!
To nie był dla Rune najlepszy czas. Niedawno zmarł jego dziadek. Chłopiec nie całkiem rozumiał to, co się wydarzyło. Nie do końca wiedział jak powinien się zachować. Można odnieść wrażenie, że nie potrafił też określić, jak się czuje. Rodzice zajęci organizacją pogrzebu w ogóle nie zwracali uwagi na syna. Niby pytali, jak się czuje, jednak sprawiali wrażenie, jakby odpowiedź nie do końca ich interesowała. Bo choć Rune zawsze informował, że czuje się dobrze, to było wyraźnie widać, że nic nie było w porządku! Smutek po odejściu dziadka nie był bowiem jedynym duszącym uczuciem, z jakim zmagał się chłopiec. Od kilku dni Rune i jego przyjaciel Atle mieli na głowie także inny problem. Trzech łobuzów nieustannie niszczyło ich mozolnie budowany domek. I choć chłopcy nie chcieli okazywać strachu i słabości, to nie bardzo wiedzieli jak obronić się przed Rubenem, Antonem i synem pastora.
Nie wiadomo, czy pomysł powołania do życia superbohatera zrodził się w bujnej wyobraźni Rune pod wpływem filmu, który wieczorem oglądał chłopiec, czy może z poczucia niesprawiedliwości. Wszystko zaczęło się od imienia. Brune… ten efekt gry słów powstał, gdy chłopiec mieszał brązową farbę, pożyczoną od ciotki do pomalowania domku. Domku, który został zniszczony przez trójkę chuliganów… Chwilę później gotowy był również strój. Brązowa peleryna, brązowe spodnie, koszulka w paski i maska. W przebraniu Rune (a właściwie Brune) czuł, że może wszystko! Uzbrojony w pędzel i puszkę farby postanowił dać nauczkę nękającym go rówieśnikom. Ruben z Drammen na pewno nie spodziewał się tego, co go czeka! Wystarczyła chwila, by superbohater Brune ukarał jednego ze złoczyńców, pokrywając jego rower grubą warstwą brązowej farby. Jednak był to dopiero początek niezwykłej przygody, bowiem już wkrótce na ulicach miasta pojawią się kolejni mściciele w pelerynach! Jak zakończy się ta historia? Sprawdźcie sami!
Skandynawska literatura słynie z tego, że opowiada o trudnych sprawach, używając prostych słów. „Brune” nie jest tu wyjątkiem. Håkon Øvreås stworzył wielowarstwową powieść, gdzie nieskomplikowana narracja i proste dialogi skrywają wątki, dotykających wielu ważnych kwestii. Poznamy młodego Rune, który mierzy się z dużym poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości. Trójka łobuzów niszczy domek, który budował z przyjacielem, jednak na tym wcale nie kończy. Prześladują oni Runego i Atlego, z czym chłopcy nie potrafią sobie poradzić. Rune nie znajduje oparcia w rodzicach, którzy pogrążeni w swoich sprawach nie przywiązują większej wagi do tego, co dzieje się z ich synem. A ten, nie wiedząc jak odnaleźć się w trudnej rzeczywistości, ucieka w świat superbohaterów. I choć wie, że zemsta nie jest najlepszym wyjściem, to można odnieść wrażenie, że potrzeba zaprowadzenia sprawiedliwości jest od niego silniejsza. Jednak czy poradzi sobie z tym gniotącym uczuciem w sercu, które pojawia się za każdym razem, gdy ktoś pyta o zniszczone rowery?
Tytułowy bohater mierzy się z jeszcze jednym, niezwykle trudnym problemem, jakim jest żałoba bo niedawno zmarłym dziadku. Choć Rune nie zrozumie ani nie potrafi nazwać tego, co czuje, to wyraźnie widać, że tęskni on za dziadkiem. Chłopiec przywołuje zmarłego staruszka w swoich marzeniach, toczy z nim rozmowy, dzieli się problemami. Po pewnym czasie rozumie jednak, że jego odejście jest nieodwracalne. Czy uda mu się uporządkować swoje życie i emocje bez obecności starszego pana i jego wsparcia?
„Brune” to powieść, którą czyta się lekko, pomimo ważnych spraw, o których opowiada. Jest o historia o przyjaźni, tęsknocie, a także trudnościach w relacjach rówieśniczych. I choć problemy głównych bohaterów są bez wątpienia traktowane przez autora z należytą powagą, to nie zabraknie tu humorystycznych akcentów. Szczególnie widoczne są one w przezabawnym zamknięciu, gdy trójkę oprawców dosięga ręka sprawiedliwości. I ani Rune, ani Brune nie mają z tym nic wspólnego 😉.
Już na sam koniec wspomnę kilka słów o ilustracjach, które są idealnym przykładem skandynawskiej grafiki w literaturze dla dzieci. Proste obrazki, w większości ograniczające się do konturów, jedynie gdzieniegdzie wypełnione są pojedynczymi kolorami. Całość dość mocno przypomina kreskę, znaną nam z dziecięcych rysunków, a jednocześnie bardzo trafnie odzwierciedla emocje, towarzyszące opowieści. Wszystko to sprawia, że historia jest bardzo spójna, a przy tym atrakcyjna z punktu widzenia młodego odbiorcy.
Gorąco polecam „Brune” czytelnikom od 7. roku życia. A już wkrótce wrócimy do Was z recenzją drugiej części tej udanej serii norweskiego autora. Jakie przygody skrywa „Svartle”? Zaglądajcie na Czytelnicze Podwórko, gdzie niedługo uchylimy rąbka tajemnicy, pokazując tę nowość od wydawnictwa Dwie Siostry!
Metryczka:
- autor – Håkon Øvreås
- ilustrator – Øyvind Torseter
- tłumacz – Milena Skoczko
- Wydawnictwo Dwie Siostry
Jeden Komentarz
Pingback: