Tyle miłości nie może umrzeć – recenzja
Rzadko zdarzają się książki, o których nie wiem co napisać. A jednak tu po skończonej lekturze słowa nie przychodziły, monitor świecił bielą arkusza, a serce nadal dygotało… I choć dałam sobie czas, by ochłonąć, by myśli się troszkę uspokoiły, spowolniły bieg, to ta opowieść ciągle we mnie trwa, i trwać pewnie będzie już zawsze. Jest to najprawdopodobniej najtrudniejsza recenzja, spośród wszystkich, które napisałam, a pewnie i spośród tych, które dopiero powstaną. Nie dlatego, że książka była zła. Wręcz przeciwnie! Książka jest piękna, potrzebna, ważna, a każde jej słowo odciska w czytelniku ślad. Ale jest niewyobrażalnie wręcz poruszająca i smutna, bo mówi o umieraniu, i to tym najgorszym, bo zabierającym nam kogoś bardzo kochanego kawałek po kawałeczku. I choć serce nadal mnie boli, a łzy stają w oczach, to pragnę Was do tej recenzji zaprosić, bo obok tej książki po prostu nie można przejść obojętnie. Zerknijcie razem z nami na historię, która skrywa się pod tytułem „Tyle miłości nie może umrzeć”.
Moni Nilsson to autorka, którą zapewne znacie dzięki serii o Tsatsiki. Ta szwedzka pisarka sama o swojej twórczości mawia „Czytanie powinno być przygodą. Chcę rozbić wszelkie uprzedzenia. Chcę zainspirować dzieci i dorosłych, przekonać ich, by myśleli w nowy sposób”. W książkach często dotyka ona różnic kulturowych, uczy tolerancji i w prosty, nierzadko humorystyczny sposób mówi o życiu, emocjach i relacjach. Teraz jednak stworzyła książkę tak bardzo odmienną od zabawnej i pełnej dystansu opowieści o Tsatsiki. Tu każda myśl, każda emocja, każdy dialog są żywe, bliskie i tak prawdziwe, jak tylko można sobie wyobrazić…
„Tyle miłości nie może umrzeć” to historia, przez którą przeprowadzi nas Lea, dziewczynka która właśnie traci najbliższą sobie osobę. Jej mama już drugi raz walczy z rakiem i słabnie z każdym dniem, wszyscy więc zaczynają obawiać się, że tym razem przegra ten niewyobrażalnie trudny i przerażający bój. Lea jednak nie dopuszcza do siebie myśli, że mama może odejść na zawsze. Właśnie dlatego gdy słyszy od Noi, swojej najlepszej przyjaciółki, że jest jej smutno, bo jej mama umiera, Leę ogarnia wielka wściekłość. Postanawia, że od teraz całym sercem będzie nienawidzić Noi i wierzy, że dzięki temu słowa jej przyjaciółki nigdy się nie spełnią.
Pragnęłabym napisać, że tak się właśnie stało… Że mama Lei cudownie wyzdrowiała. Jak się jednak zapewne domyślacie, wcale tak nie było. Mama dziewczynki odchodzi, ale zostaje po niej całe morze miłości, bowiem kobieta każdego dnia przygotowywała coś, co miało przypominać jej bliskim o tym, jak bardzo ich kochała. W pewien sposób dla niej samej była to być może forma terapii, sposób na zaakceptowanie nieuchronnego.. A Lea? Ona też stopniowo uczy się żyć z pękniętym sercem… Nie da się jednak ukryć, że obserwowanie, jak czeka na śmierć mamy jest po prostu bardzo bolesne.
W całej tej opowieści każda strona jest piękna. „Tyle miłości nie może umrzeć” to wyjątkowo wzruszająca historia nie tylko o śmierci i pogodzeniu się ze stratą, ale także o przyjaźni, żałobie przeżywanej jeszcze przed odejściem ukochanej osoby, a także o tym, co w życiu jest najistotniejsze. Każdy rozdział wzrusza, każdy dotyka czułych strun i każdy pozostawia ślad. Trudno o bardziej esencjonalny, ważny i pełen mądrości tekst! A już na sam koniec dodam, że proste, czarno-białe, często ograniczające się wyłącznie do konturu grafiki Joanny Hellgren cudownie podkreślają przekaz całej opowieści, zaś tłumaczenie Agnieszki Stróżyk jak zawsze pięknie dopełnia całości.
Nie da się tej książki zapomnieć. Nie sposób przy niej nie płakać. Trzeba ją przeczytać! Dlaczego? Bo tyle miłości po prostu nie może umrzeć!
Metryczka:
- autor – Moni Nilsson
- ilustrator – Joanna Hellgren
- tłumacz – Agnieszka Stróżyk
- Wydawnictwo Zakamarki
Link do strony wydawnictwa:
https://www.zakamarki.pl/produkt/tyle-milosci-nie-moze-umrzec/
Zapraszamy na Czytelnicze Podwórko! Znajdziesz nas również na Facebooku!