Åsa Lind – autorka „Piaskowego Wilka” w rozmowie z Czytelniczym Podwórkiem
Urodziła się w malutkiej wsi, położonej w środku lasu na północy Szwecji. Wychowywała się z trzema starszymi siostrami i brakowało jej towarzystwa rówieśników. Nierzadko więc musiała wymyślać sobie towarzyszy zabaw. Jej fascynacja gawędziarstwem, snuciem opowieści i literaturą zrodziła się przy dużym stole w jej rodzinnym domu. To tam co najmniej raz w tygodniu miało miejsce wielkie rodzinne święto. Tak wielkie, że pewnego dnia, gdy w czasie owego rodzinnego rytuału, w drzwiach domu stanęła sąsiadka z niezapowiedzianą wizytą, przyjęte w tamtym regionie towarzyskie zwyczaje zostały odstawione na bok. Sąsiadka zamiast zwyczajowego zaproszenia na kawę została odesłana z kwitkiem, bo w domu cztery dziewczynki miały teraz słuchać swojej mamy, która jak co tydzień właśnie rozpoczynała rytuał głośnego czytania swoim córkom. Jedną z tych dziewczynek była Åsa Lind, autorka „Piaskowego Wilka”, „Chusty babci” oraz „Ekspedycji Elliki Tomson”. I, co było dla mnie ogromnym zaszczytem, w czasie jej marcowej wizyty we Wrocławiu miałyśmy okazję zamienić parę słów. Tym samym z radosnym sercem i uśmiechem na ustach zapraszam Was do lektury zapisu naszej krótkiej rozmowy.
Czytelnicze Podwórko: Pozwolę sobie zacząć nie od „Piaskowego Wilka”, bo nim w czasie spotkać z Panią zawsze mówi się dużo. Chciałam zapytać o „Chustę babci”. W książce główni bohaterowie znajdują bezpieczne schronienie pod tytułową chustą. Zbudowany z niej szałas staje się miejscem, gdzie mogą swobodnie rozmawiać, myśleć i odciąć się troszeczkę od powagi dorosłości. Dla mnie taką „chustą” był fartuch mojej babci, pod którym również mogłam się schować, gdy tego potrzebowałam. Czy mała Åsa miała coś takiego?
Åsa Lind: Najpierw pomyślałam „Nie, nie miałam takiego miejsca”, ale właśnie sobie przypomniałam, że rzeczywiście, takie miejsce również istniało w moim domu. Było to schronienie za jedną z kotar, które widziały przy drzwiach do tak zwanego dużego pokoju. Te kotary można był zaciągnąć, choć z reguły nikt tego nie robił i za jedną z nich się chowałam. Te kotary były ręcznie tkane, materiał był gruby i szorstki i teraz, gdy o nich myślę, jestem w stanie przywołać z pamięci to, jakie były w dotyku oraz to, że przez ich nieprzeźroczystość dawały mi poczucie bycia niewidoczną, gdy się za nimi skrywałam. Muszę przyznać, że to wspomnienie bardzo długo było we mnie gdzieś ukryte.
Cz.P.: Pozostańmy przy tych wspomnieniach z dzieciństwa. Karusia zawsze miała kieszenie pełne najróżniejszych skarbów. Czy jest jakiś drobiazg z Pani dzieciństwa, albo dzieciństwa Pani córki, który został i jest trzymany jako bliski sercu skarb?
Åsa Lind: Ciężko jest mi sobie taki drobiazg przypomnieć, ale też pewnie dlatego, że bardzo wiele razy w moim życiu się przeprowadzałam. I znów jak się zastanowić, teraz ma 65 lat. Kiedy zaczynałam opuszczać dom rodzinny miałam lat 16. Ale rzeczywiście właśnie powraca do mnie jedno wspomnienie. Miałam taki rondelek. W całym zabawkowym zestawie był malutki rondel, patelnia i czajnik do kawy, wykonane z metalu. Czasem w tych zabawkowych naczyniach pozwalano mi gotować prawdziwe jedzenie. Z tego całego zestawu ostał się jedynie rondelek. Teraz jak myślę o tym jako osoba dorosła podziwiam to, ile zachodu kosztowało to moją mamę, która zgodziła się na tę zabawę i pozwoliła mi, jako dziecku, bawić się z prawdziwym jedzeniem i tymi zabawkowymi naczyniami, nie zważając na ilość sprzątania czy kłopotu.
Cz.P.: Przepiękne wspomnienie! Działania, ukierunkowane na tworzenie i odkrywanie, jak widać towarzyszyły Pani od najmłodszych lat! Pozostańmy chwilę przy tym odkrywaniu. Kilka dni przez przyjazdem do Polski, zapraszając czytelników na spotkanie, opowiadała Pani o Ellice Tomson. Padło wtedy takie zdanie, że każdy może zostać odkrywcą. Czy jest jakieś takie dziecięce odkrycie, które zapamiętała Pani najbardziej? Mój mąż na przykład szczególnie zapamiętał, jak odkrył, że jego rodzice przeklinają. Było to coś, co bardzo go zbulwersowało. Ja byłam zaskoczona faktem, iż moi rodzice nie wiedzą wszystkiego. A co odkryła Åsa?
Åsa Lind: Zastanawiając się nad tym pytaniem i odkryciami, pierwsze o czym myślę to to, że nosimy w sobie ogromną ilość wspomnień, które nie koniecznie i nie zawsze są aktywne. I to, co mi się zdarza, to na przykład napisać jakieś zdanie, coś sformułować, co wydaje mi się być pomysłem literackim, po czym odkrywam, że tak naprawdę wcale tego nie wymyśliłam, tylko że to się na naprawdę wydarzyło. Może to trochę odwrotna kolejność – najpierw coś się wydarza, znika w zakamarkach pamięci i dopiero to odkrywam, niemniej nie przestaje mnie to zaskakiwać.
Pamiętam też takie emocje, które są związane z językiem i słowami. I to poczucie, że znam jakieś słowo, wiem co znaczy i wiem, że mam rację, a słyszę później dorosłych, osoby starsze ode mnie, które mówią nie tak. Używają tego słowa w złym kontekście. I to oburzenie, te emocje związane z tym, że ja wiem, a ktoś starszy ode mnie nie wie i źle posługuje się językiem są we mnie nadal żywe. I to uczucie, że życie z perspektywy dziecka bywa czasami bardzo niesprawiedliwe, że my dzieci wiemy, potrafimy, a mimo to nie jesteśmy traktowane poważnie.
Cz.P.: I już tak na koniec, bo przez Panią kolejne spotkania. W pani książkach jest mnóstwo owadów. Ellika ma chrząszcza i spotkanie z nim staje się dla niej okazją do niezwykle ważnej refleksji nad prawem do wolności i swobody. W „Piaskowym Wilku” Karusia w czasie bolesnego spotkania z komarami uczy się, czym jest empatia, co jest fenomenalne. Skąd ta fascynacja entomologią?
Åsa Lind: Insekty w ogóle same w sobie są ciekawe, zwłaszcza z perspektywy dziecka. Dziecko, które obserwuje takie małe żyjątka, czuje z pewnością ogromne zainteresowanie. Co jednak zaskakujące, moja fascynacja światem owadów przyszła dość późno. Zawsze byłam pełna podziwu, że owady mają ogromną siłę przetrwania i często żyją w niebywale trudnych warunkach. Jednak moje zaciekawienie insektami pojawiło się, gdy miałam mniej więcej 30 lat. Mieszkałam w dość starym bloku, mniej więcej takim, w którym mieszka Ellika Tomson i tam w łazience były rybiki. W szwedzkim języku to żyjątko przepięknie się nazywa. Są to „srebrne rybki”. Wtedy, pomimo ich pięknej nazwy, wydawały mi się one odrażające. Gdy więc w mojej łazience pojawiły się te rybiki, to pomyślałam, że mimo tego odczucia, że wydają mi się paskudne, muszę się czegoś więcej o nich dowiedzieć. Udałam się do biblioteki, wypożyczyłam książki, zaczęłam czytać i dowiedziałam się z tych tekstów, że rybiki są takimi organizmami, które istnieją na świecie bardzo, bardzo długo, po pierwsze z nich pojawiły się ponad 300 mln lat temu. Zachwyciło mnie to, że były to jedne z pierwszych owadzich form życia i to, że dość szybko znalazły swoją doskonałą postać. Czy to nie ciekawe, że taki rybik na przestrzeni wieków zbyt wiele się nie zmieniał i wciąż wygląda mniej więcej tak samo? Jest to organizm, który bardzo szybko odnalazł swoją formę i w niej pozostał. I to wszystko wywołało we mnie taki respekt do tych rybików i jednocześnie sprawiło, że poczułam potrzebę nauki koegzystowania z tym stworzeniami. Stwierdziłam, że muszę nauczyć się żyć z rybikami, bo należy okazywać szacunek organizmom, które są tyle ode mnie starsze. Wymyśliłam więc, że od tego momentu zamiast się denerwować, po wejściu do łazienki zapalę światło i jak poczekam odpowiednio długo to rybiki sobie pójdą.
——————————————————————————————————————-
Pytań do Åsy miałam zdecydowanie więcej. Na przykład czy powołując do życia bohaterów „Ekspedycji Elliki Tomson”, autorka czerpła inspirację w prawdziwych historiach? Dziś wiem już, że tak właśnie było – choćby Pampas istniał naprawdę, lecz na imię miał Texas. Wiem też, że jest w Szwecji taka ulica, która często do Åsy powraca. I to na bardzo podobnej, choć wyimaginowanej, tuż obok Elliki, zamieszka bohaterka, której postać powoli nabiera coraz bardziej wyrazistych kształtów w głowie autorki. Na te pytania Åsa odpowiedziałaa w trakcie warsztatów, jakby intuicyjnie czuła, że ciekawość jej czytelników podąży właśnie w tym kierunku. A inne, których nie miałam okazji wypowiedzieć? Poczekają na następne spotkanie!
Zerknij także tu:
Ekspedycja Eliki Tomson – recenzja